Płakałam na komedii…

„Planeta singli”… poszłam do kina… to coś nowego .W moich postanowieniach jest coś nowego… rozrywka. Ale taka dla młodej mamy… kino jest blisko i na tak krótko można wyskoczyć. I wyskoczyłam, żeby świetnie się bawić.. w końcu komedia.

I było wesoło. Film – może nie z tych, co się go przechowuje na płytach i wraca do nich w każde święta lub wakacje na wsi, ale bardzo przyzwoity. Aktorzy bardzo dobrani, nawet Karolak nie przeszkadzał i w nowszym wydaniu (dyrektora szkoły). Za to Weronika Książkiewicz (którą uwielbiam i uważam za najładniejszą naszą aktorkę) była świetna. Z dużym dystansem do siebie i zdecydowanie najlepsze teksty! Więc się śmiałam…

Motywem muzycznym była piosenka Marka Grechuty „Dni, których nie znamy”…

I ta piosenka chodzi mi do dziś po głowie…

I pośród tych wszystkich roześmianych ludzi, w ciemnym kinie, wśród tych gagów i tekstów zabawnych, zobaczyłam i usłyszałam małą dziewczynkę z ciemnymi łagodnymi oczami, która śpiewała:

Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych?
Jak oddzielić nagle serce od rozumu?
Jak usłyszysz siebie, pośród śpiewu tłumu?

Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych?
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję?
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele!

I zobaczyłam w niej najpierw swoją córkę, która patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi sarnimi oczami pełnymi ufności. I siebie obok, gdzieś za gruzów wspomnień, niepozbieraną, nieobecną… I zobaczyłam siebie, jak byłam mała i patrzyłam tymi swoimi oczami na rodziców, by mnie zauważali i kochałam ich tak bardzo, tak bardzo chciałam być w ich oczach… I ryczałam w tym ciemnym kinie, gdy wszyscy się śmiali, ryczałam jak bóbr… i postanowiłam, że zrobię wszystko by obudzić w sobie mamę tu i teraz. Nie taką narzekającą i czekającą aż czas opieki nad dziećmi minie i w końcu wrócę do swoich planów i samorealizacji, ale taką normalną, zwyczajną… obecną, bez udawania. Może mnie pokochają? I obudzę w sobie matkę dla tamtej dziewczynki, która zamilkła bardzo dawno temu… „bo ważne są tylko te dni,, których jeszcze nie znamy”…

Wróciłam do domu, jeszcze w drzwiach przywiała mnie najpiękniejsza roześmiana buzia na świecie i te oczy pełne szczęścia… tu i teraz!!!

Jestem mamą…

Jestem mamą dwójki wspaniałych dzieci : 8 lat i 10 miesięcy… i mamą dla samej siebie… i mamą dla mojej mamy… Moje dzieci uczą mnie jak być mamą. Ja uczę się jak być mamą dla nich i dla samej siebie… I uczę się sama jak nie być mamą dla własnej mamy… Skomplikowane? Nie, to życie… z historią kilku osób…

Wczoraj powiedziałam sobie: koniec przeszłości… Bo uświadomiłam sobie, że myślami od dłuższego czasu tkwię w przeszłości… owszem niefajnej, przytłaczającej, wyniszczającej… ale to mnie odciąga od teraźniejszości… Postanowiłam, że nie będę czekać aż urlop macierzyński wreszcie się skończy, a ja pójdę do swojej wymarzonej pracy i tak, jak do tej pory, będę planować, projektować, osiągać wyniki i stawiać cele… byleby osiągnąć poziom satysfakcji… a raczej odhaczyć kolejny sukces i móc planować dalej… Na kartce zapisałam postanowienie: „Przyznaję przed sobą, że jestem uzależniona od osiągania sukcesów…” i to nigdy na skróty, zawsze pod prąd… „i od dnia … przestaję to robić”… Postanowiłam żyć teraźniejszością… i cieszyć się nią.

Miałam tyle planów na ten dzień… Skończyły się ferie… Był poniedziałek. Otworzyłam komputer i zalała mnie fala informacji ze świata, kraju, biznesowe, finansowe, sportowe, kulturalne… i marketingowe… ale najbardziej rzuciły mi się w oczy te motywacyjne… „Jak osiągnąć to i tamto”, jak się zorganizować, jak otworzyć własny biznes, jak zarabiać miliony… I poczułam… stare, dobre poczucie wszechmocy i niezwykłej sprawczości… Praca? Własny biznes? Firma? Od zawsze o tym marzyłam… Mogę otworzyć wszystko w tej chwili… jestem gotowa na wszystko, byle coś robić… Krótka rozmowa motywacyjna z mężem… Co robimy? Przeprowadzamy się, czy robimy to tutaj? Jaki jest plan? Argumentacja moja jest niezwykła. przekonałabym każdego. Tylko dlaczego się denerwuję? Dlaczego coraz bardziej nie kontroluję tej sytuacji? Skąd ten chaos? Nie. Nic z tego nie będzie. Bo jestem tu gdzie jestem… bo mam co mam. Bo mama zawsze mówiła: „Nic w życiu nie osiągnęłaś”. I miała rację. Teraz już jest chyba tzw. dół… Do wieczora z niego wychodziłam… przy pomocy męża i wina… Ale pierwszy raz miałam tego dość… Coś co było moją siłą napędową do tej pory odczuwałam teraz jak ciężar… przytłaczający, nie swój, nieprzyjemny i niechciany…

Postanowiłam, że kończę z tamtym życiem. I uczę się nowego. Muszę nauczyć się żyć chwilą obecną. Być mamą dla własnych dzieci. Ale nie taką z przymusu, odliczającą dni do końca macierzyńskiego. I nie taką perfekcyjną… z kalendarzem w ręku… Taką zwyczajną. I muszę zająć się jeszcze jednym dzieckiem… tym ukrytym we mnie… tym za szybko dojrzałym, przejętym światem, które w wieku kilku lat wzięło sprawy w swoje ręce…

Nie wiem dokąd mnie ta wędrówka zaprowadzi… Mam nadzieję, że do siebie 😉
Zaczynam już dziś.

Z dotychczasowego życia mam trochę doświadczenia… No dobra – byłam gejzerem pomysłów… Będę się nimi dzielić, bo tak chcę… i nie miałam nigdy czasu by to robić.

Zapraszam do swego świata!